Forum Arena Gladiatorów Strona Główna Arena Gladiatorów
Forum o sesjach w AG
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Poplamiona krwią kartka

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Arena Gladiatorów Strona Główna -> Nasza Twórczość
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lorrieine
Opętany
Opętany



Dołączył: 24 Kwi 2007
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: W-wa

PostWysłany: Sob 15:56, 28 Kwi 2007    Temat postu: Poplamiona krwią kartka

Nazywam się Lorrieine Dreigan. Jestem półelfką. Swojej rodziny nie znam, z wyjątkiem mojego brata. Był on dowódcą grupy Elfów strzegących naszego lasu przed intruzami. To jego dotyczy historia, którą chce opowiedzieć. To zwykła opowieść o tym, jak wiele i niewiele zarazem potrzeba do pogodzenia zwaśnionych rodów.

Dzień ten był wyjątkowo piękny. Byłam już blisko obozu mojego brata, gdy poczułam dziwny niepokój. Spojrzałam w niebo. Było cudowne. Jego barwa przechodziła od błękitu przez zieleń, żółć, pomarańcz i róż do krwawej czerwieni. Zapewne właśnie ten karmazynowy kolor budził we mnie lęk. Szłam dalej po zielonym dywanie trawy zdobionym makami. Było to dziwne, lecz ich barwa podobnie jak barwa nieba dawała nieprzyjemne uczucie strachy, Czyżby w najbliższym czasie miała się przelać krew? Oby nie... Te czasy i tak były pełnie smutku i niebezpieczeństw. Weszłam do lasu. Zatrzymałam się na chwilę i zaczęłam nasłuchiwać. Cisza. Ruszyłam dalej niepewnie, ostrożnie. Z każdym krokiem mój strach rósł. Przenikał do serca, zaćmiewał umysł i niemal paraliżował ciało. Wiedziałam, że pochodzi on ode mnie, ale nie wiedziałam, dlaczego. Tak samo było z zimnem. Czułam dziwne, przeszywające zimno. I wszystko zmieniło się nagle, w jednej chwili. Nie widziałam już lasu, tylko ciemność. Nie czułam już ani strachu, ani zimna, tylko pustkę. Gdy ciemność zaczęła się rozjaśniać zobaczyłam kamienną salę. Na jej środku, na podłodze w płonącym kręgu leżała postać - anielica. Ubrana była w czarną suknię. Skóra jej miała barwę popiołu, oczy były czerwone. Skrzydła były oślepiająco białe. Sączyła się z nich świeża krew. Były przebite czarną włócznią. Postać spojrzała na mnie. Jej wzrok był hipnotyzujący. Otworzyła usta, zaczęła mówić...
-Lorrieine...
Mówiła szeptem. Głos jej był świszczący, przypominający syk i łagodny jednocześnie.
-Lorrieine...
Powtórzyła. Znów poczułam strach, zimno, chciałam uciec! Nie mogłam... Nie potrafiłam...
-Lorrieine...
Poczułam jak czyjaś dłoń opada na moje ramię. Komnata zniknęła. Przede mną stał mój brat, Diasamer. W jego oczach widać było troskę. Uśmiechnęłam się lekko. Diasamer przytulił mnie, jakby wyczuwał mój strach i chciał powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Był on jedyną osobą, której w pełni ufałam. Zamknęłam oczy. Zdawało się, iż jedynie ulotną chwilę, której teraz tak bardzo mi brakuje staliśmy tak w milczeniu. Brat był dla mnie bardzo bliską osobą. W naszej rozmowie zbędne były słowa. Po chwili Diasamer odwrócił się i ruszył w stronę obozu, a ja za nim. Słyszałam szmery w pobliżu. Byli to zapewne strażnicy lasu. Wszędzie już panował mrok. Dawał nadzieję... Krwawe słońce już zaszło. Te słowa powtarzałam sobie w myślach idąc prastarymi drzewami i drzewcami - niemymi obserwatorami tego, co się zdarzyło w tym miejscu. Wkroczyłam za bratem do obozu. Oświetlały go setki pochodni i blask księżyca. Uniosłam wzrok ku niebu. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Podobno po zachodzie słońca źrenice w moich oczach zwężały się przypominając pionowe kreski. Spojrzałam na Diasamera. Księżyc, gwiazdy, pochodnie, wszystko odbijało się w jego zbroi! Opowiadał mi kiedyś o niej. Podobno przechodziła w rodzie Dreigan z pokolenia na pokolenie i dla każdego nowego właściciela była na nowe przetapiana i kuta, a wzór na niej zawsze pozostawał taki sam. Zbroja ta składała się z trzech warstw: miękkiej skóry białego jednorożca, łuski błękitnego smotka i srebra, Właśnie ostatnia warstwa była pokryta wzorem, o którem wcześniej wspominałam. Patrzyłam dość długo na brata z zachwytem w oczach, nie mogąc nic powiedzieć, ani się poruszyć. On jedynie uśmiechnął się i poszedł do swojego namiotu. Gdy zniknął mi z pola widzenia uczyniłam podobnie jak on. Wnętrze namiotu oświetlało jedynie kilka świec. Uśmiechnęłam si, gdyż uwielbiałam świece. Spojrzałam na łóżko. Wtedy dopiero odczułam ogarniające mnie zmęczenie. Położyłam się. Łóżko było miękkie i wygodne. Sen nadszedł szybko. Jedyne, co udało mi się usłyszeć to kroki osoby, która zgasiła świece. Po tym nastała jedynie ciemność.
Promienie słońca prześlizgujące się przez niewielkie dziurki w namiocie padły na moją twarz budząc mnie. Przeciągnęłam się. Zdawała się, iż ten dzień będzie szczęśliwy, zupełnie inny, niż poprzedni. Wstałam. Wciąż przeciągając się wyszłam z namiotu. To, co tam ujrzałam odebrało mi dobry humor. Wszyscy przygotowywali się do walki. Diasamer siedział już na koniu. Gdy chciałam podejść do niego to dwóch halabardzistów zagrodziło mi drogę. Podszedł mój brat. Jego spojrzenie było chłodne, zupełnie inne, niż zawsze. Wyglądał jak ktoś zupełnie inny, niż on. Milczał.
-Pozwól mi iść... - wyszeptałam.
-Zostajesz tutaj. - jego głos był równie chłodny jak spojrzenie.
-Ale...
Zostajesz! - przerwał mi i ruszył w stronę skraju lasu. Miałam już wracać do namiotu, gdy zauważyłam, że za nim podąża postać ubrana na czarno. Była to ta sama anielica, którą widziałam w kamiennej komnacie. Tak samo jak wtedy spojrzała na mnie czerwonymi oczami i uśmiechnęła się lekko, po czym pobiegła za Diasamerem. Chciałam coś zrobić, lecz widok anielicy sparaliżował moje ciało. Po chwili do obozu wkroczył posłaniec ludzi. Ubrania miał poszarpane, ciało pokrywały ślady szponów harpii, z ramienia wystawała czarna strzała, a w oczach odbijało się zmęczenie i ból. Dlatego, że to ja dowodziłam obozem posłałam jednego z strażników po medyka, a sama podeszłą do nieszczęśnika, który był na skraju wycieńczenia. Chciał coś mówić, lecz kazałam mu odpoczywać. On jedynie wyciągnął drżącą rękę i wręczył mi pokryty krwią list.
-Od mojego władcy... - wyszeptał, po czym stracił przytomność. Przyszli medycy i zajęli się rannym człowiekiem. Spojrzałam na wiadomość. Mimo plam krwi pozostał czytelny. Serce mi zamarło, gdy przeczytałam zawarte w nim słowa. Dowódca ludzi, którzy od lat nawiedzali las i z którymi mój brat prowadził potyczki chciał pokoju! Jednak w tym czasie Diasamer i dowódca ludzi, Escribier, stali na polu bitwy. Rzuciłam więc list na ziemię i pobiegłam. Nie wiedziałam, w która stronę, dokąd zmierzać. Zdawało się, iż wiatr mnie prowadził. Ziemia zdawała się być lżejsza niż zawsze. Chwilę opuszczeniu obozu stałam już na polanie między dwiema armiami przygotowanymi do walki. Nie wiedziałam, co robić, gdy nagle niebo zasłoniły czarne chmury. Spojrzałam na nie. Zaczął padać deszcz, który zdawał się parzyć, choć nie powodował obrażeń. ZNów spojrzałam na dwie armie. Zniknęły. Zostali tylko Escribier i Diasamer i... Przed dowódcą ludzi stała postać, wyglądała jak... Jak ja! Twarz jej częściowo zakrywał kaptur. Wyciągnęła czarny miecz o klindze pokrytej znakami jarzącymi się krwawym blaskiem. Cięła w nogi, zanim Escribier zdążył dobyć broni. Upadł. Nekromantka ponownie uniosła miecz, lecz ten cios zablokował mój brat. Rozpoczęła się między nimi walka. Wtedy dopiero zauważyłam, iż moje nogi były oplecione czarnymi korzeniami. Patrzyłam z napięciem na Diasamera. Widziałam, że jest już zmęczony. Nekromantka wytrąciła miecz z jego dłoni. Odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na mnie. Uśmiechnęła się. Przebiła ciało mojego brata wciąż na mnie patrząc. Upadłam na kolana. W ustach poczułam słodki smak krwi. Było tak, jakby zabijając Diasamera Nekromantka zabiła i mnie. Wtedy z moim sercu zrodziły się uczucia, których nigdy wcześniej nie czułam. Wstałam. Zaczęłam biec w stronę Upadłej. Czułam rządzę krwi, chęć zemsty. Wszystko to zalewało moje serce, umysł powodując, że nie panowałam całkowicie nad tym, co robiłam. W biegu podniosłam miecz brata. Przebiłam nim serce Nekromantki i biegłam tak długo, aż zatopiłam ostrze w drzewie przyszpilając do niego zabójczynie mojego brata. Zostawiłam konającą i podeszłam do Escribiera. W jego oczach widziałam strach. Nic dziwnego. Przed chwilą byś świadkiem tego, cóż może uczynić rozwścieczony Wilkołak. Bez słowa pomogłam mu wstać i wdrapać się na konia, który stał w pobliżu. Później jedynie patrzyłam jak człowiek odjeżdża do swojego obozu. Ja zostałam przy bracie.

I tu się kończy ta historia. Escribier ogłosił wieczny pokój. Obiecał także, że ludzie nie będą wycinać drzew w naszym lesie. Właśnie to było powodem walk. Zgoda zapanowała dzięki poświęceniu jednej osoby. Władzę nad Elfami przejęłam ja. Tak samo jak zbroję Diasamera i miecza Nekromantki. Jednak mimo mej nowej władzy planuję niedługo opuścić tą piękną krainę. Lecz to zupełnie inna historia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Arena Gladiatorów Strona Główna -> Nasza Twórczość Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin